- Jaką
niespodziankę?- zainteresowałam się, pociągając nosem.
- Bardzo miłą- odparł, a ja kopnęłam
go lekko w kolano.
- Okazało się, że psycholożka w
Trentino poszła na roczny urlop macierzyński. Dowiedziałem się dzisiaj rano i załatwiłem
ci pracę.- wyznał zadowolony, a ja wpatrywałam się w niego z otwartymi ustami.
Mój radosny pisk i rzucenie mu się na szyję chyba wystarczyło jako
optymistyczna odpowiedź.
- Jeśli dasz mi tam trochę czasu,
to pokażę ci, co znaczy kochać.- szepnął mi prosto do ucha, a ja wtuliłam się w
jego pierś. Nagle wszystko zaczęło się układać. No, prawie wszystko. Bo ja nadal
nie potrafiłam pokochać, tak bardzo bałam się odrzucenia.
Dziadek zawsze mówił, że kocha
mnie najmocniej na świecie. Brał mnie wtedy w ramiona i kręcił młynek nad
głową, a ja śmiałam się jak opętana. Miałam wtedy cztery lata i to jedyne
wspomnienie, jakie zapamiętałam. Nie licząc jego wątłej postaci trzy lata
później, gdy musieliśmy po raz ostatni się pożegnać. Powiedział, że kocha mnie
całym swoim sercem i nigdy mnie nie zostawi. Dzień później odszedł. To samo
było z babcią, która z troską wycierała ściereczką w kaczorki moją umorusaną i
zaczerwienioną od płaczu buzię, gdy spadłam ze schodów i wybiłam sobie dwa
przednie mleczaki. Pocałowała mnie wtedy w czoło i utuliła do snu. Powiedziała
wtedy, że miłość może przezwyciężyć wszystko, a jej piękny włoski akcent utkwił
mi w pamięci przez wiele lat. Rok później musiała nas opuścić. A ojciec? Ten
sam, który pomagał mi rozwiązywać zadania z matematyki, ten, który oglądał ze
mną bajki i tłumaczył mi zasady moralności? On złamał je wszystkie naraz i nas
zostawił, mnie, mamę i Oskara. A przecież mówił, że jestem jego najukochańszą
córeczką i że zawsze będziemy razem. Może właśnie dlatego nie potrafiłam
kochać? Bo to uczucie od zawsze kojarzyło mi się z bólem, porzuceniem i samotnością.
- Nad czym tak rozmyślasz?-
zapytał Sebastian, delikatnie chwytając moją dłoń.
- Nad niczym szczególnym-
odparłam, posyłając mu ciepły uśmiech. Podróż z Rio do Trydentu minęła nam
wyjątkowo szybko, bez zbędnych niespodzianek. Stresowałam się ogromnie przed
pierwszą wizytą w klubie, chyba nawet bardziej niż tego pamiętnego dnia w
siedzibie Skry, od którego to wszystko się zaczęło. Po całej hali Sebastiana
oprowadził nowy kolega z drużyny, Emanuele Birarelli, który kazał sobie mówić
„Bira”, bo jak wesoło stwierdził: „Tak jest krócej i szybciej”. Do wycieczki
dołączyłam się ja, bo propozycja Włocha nieco pomogła mi w zaaklimatyzowaniu
się w nowym miejscu.
- Tu macie naszą szatnię,
korytarz dalej szatnię gości. Na samym początku, tu, przy recepcji, ale dwa
pokoje dalej znajduje sklep z pamiątkami, siedziba związku, pokój trenera i
psychologa drużynowego, czyli… Twój- spojrzał na mnie z uśmiechem, a ja
odpowiedziałam mu tym samym. Na tym kończyła się nasza wycieczka.
- Więc ja się rozgoszczę, a wy
lećcie na trening- powiedziałam optymistycznie i otworzyłam swój nowy gabinet
kluczami, które dostałam od prezesa. Emanuele znika za rogiem, a Sole obejmuje
mnie w pasie.
- Nie wiedziałem, że tak świetnie
mówisz po włosku- dziwi się, wtulając nos miękki materiał mojego swetra.
Odwracam się i przygryzam dolną wargę.
- Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie
wiesz- uśmiecham się figlarnie, a w jego oczach pojawiają się wesołe iskierki.
- Seba, idziesz?- z oddali
słychać głos Birarelliego, a Sebastian krzywi się nieznacznie. Odkrzykuje
krótkie „Za chwilę!” i znów zwraca się do mnie.
- Później o tym porozmawiamy-
mówi i składa delikatny pocałunek na moich ustach. Przyciągam go do siebie i
oddaję ten gest ze zdwojoną siłą. To przecież nie moja wina, że w zetknięciu z
jego wargami staję się nagle taka zachłanna! Argentyńczyk odsuwa się ode mnie i
kręci głową z udawaną dezaprobatą.
- Nie teraz, Bella- upomina,
obdarowując mnie soczystym całusem w czoło.- Do zobaczenia po treningu!- dodaje
na odchodne i zamyka za sobą drzwi. Wzdycham głęboko i uśmiecham się do siebie.
Mam nadzieję, że teraz już wszystko będzie dobrze.
Poznałam wszystkich członków
drużyny, ale najlepszy kontakt złapałam z wcześniej wspomnianym Birą i
Tsvetanem Sokolovem. Ten pierwszy miał do mnie stosunek bardziej jak do
siostrzyczki, aniżeli koleżanki z pracy, a Bułgar był tak roztrzepanym
dzieciakiem, że to ja traktowałam go jak młodszego brata, mimo tego, że był
przecież ode mnie nieco starszy. Porozumiewałam się z nim po włosku, bo ja po
bułgarsku nie znałam ani słowa, a z kolei angielski nie był jego najmocniejszą
stroną. Mieliśmy wiele wspólnych tematów, chociaż ja traktowałam jego szalone
pomysły z dozą pobłażliwości. Któż by przypuszczał, że taki filar drużyny w
życiu osobistym potrafi być tak zwariowany? Codziennie opowiadał mi o swojej
nowej miłości, którą spotkał rano- idąc na trening, do sklepu, czy jadąc metrem.
W duchu śmiałam się z jego miłostek, lecz za każdym razem starałam się podejść
do nich bardzo poważnie. W bardzo prosty sposób zaprzyjaźniliśmy się ze sobą i
spędzaliśmy razem trochę więcej czasu niż z innymi kolegami z drużyny. Tsvetan
miał wiele wad- był bardzo impulsywny i roztrzepany, czułam, że muszę cały czas
go pilnować, jak małego dziecka. Poza tym był ogromnym bałaganiarzem! Nie wiem,
jak inni zawodnicy z reprezentacji przeżywali tę jego tendencję na
zgrupowaniach. Ale miał poczucie humoru i potrafił mnie rozbawić- może nie tak
bardzo jak Sebastian, ale ogromnie cieszyłam się, że udało mi się tutaj kogoś
poznać. Po kontuzji mojego chłopaka (przez chwilę smakowałam brzmienie tego
słowa w moich ustach i aż się zdziwiłam, jak wielką sprawia mi to przyjemność)
nie pozostał nawet ślad, a od naszego pobytu tutaj zgarnął już dwie statuetki
MVP, co jak na środkowego było ogromnym osiągnięciem. Mieszkaliśmy w małym
mieszkanku niedaleko hali, z jedną sypialnią, kuchnią, łazienką i salonikiem.
Ostatnio coraz częściej odzywał się we mnie włoski temperament, a jego
latynoska natura również dawała nam w kość. Nasze awantury zawsze opływały w
ogromną pasję, zaciętość i intensywność. Już kilkakrotnie wyrzucałam jego
rzeczy na klatkę schodową za byle głupotę, oboje tłukliśmy talerze ze złości,
zbijaliśmy szklanki, a darliśmy się przy tym jak opętani. Kłóciliśmy się w
czterech językach- po hiszpańsku, angielsku, włosku i po polsku.
- You are an asshole!- wrzasnęłam
mu prosto w twarz, sama nie pamiętając już z jakiego powodu.
- Tu sei donna pazza!- odparował,
zaciekle gestykulując, a ja aż zagotowałam się ze złości. Nie miał prawa
nazywać mnie wariatką.
- Tu eres muy tonto!- wytknęłam
mu, na co Sebastian aż zmrużył oczy. Podszedł do mnie i złapał za nadgarstki, a
ja wypuściłam przy tym dzierżoną przez siebie szklaną butelkę. W sumie i
lepiej- trener zabiłby mnie, gdyby Sebastianowi coś by się stało przed
play-offami.
- Może i głupi, ale to dla temu,
bo tak bardzo cię chcę- szepnął łamaną polszczyzną, całując mnie w czoło.
- Palant- fuknęłam, uśmiechając
się pod nosem.
- Te quiero, mi amor- wyznał, gdy
nasze usta dzieliły milimetry. Musnął językiem moją szyję, a ja z cichym jękiem
wplotłam mu palce we włosy. Nogami otoczyłam go w pasie, przygważdżając do
jednej z kuchennych szafek. Całowaliśmy bez opamiętania, tak, jakbyśmy nie
widzieli się od lat, a buzujące w nas emocje jeszcze potęgowały tę namiętność.
A potem i tak wylądowaliśmy w łóżku. Znowu, bo takie „kłótnie” miały miejsce
średnio raz w tygodniu.
Mimo temperamentów i trudnego
charakteru nasz związek był niezwykle harmonijny i spokojny, nie licząc
oczywiście tych chwilowych wybuchów. Chyba oboje lubiliśmy się kłócić, nigdy
tak naprawdę nie obrażaliśmy się na siebie, żadne nie podniosło na drugie ręki.
To była jakaś rozrywka, wyładowanie gromadzących się przez cały tydzień emocji.
Inne pary obrażałyby się na siebie miesiącami, ale u nas „ciche dni” były po
prostu nie do pomyślenia. Dopełnialiśmy się idealnie, żyliśmy w takiej
symbiozie, że radość biła od nas na kilometr. Znajomi śmiali się, że szykuje
się rychły ślub. Zawsze wtedy zmieniałam temat. Wciąż miałam wiele wątpliwości
co do naszych relacji. A Sebastian z każdym dnia starał się jak najmocniej,
żebym zrozumiała, co znaczy miłość. Nie miałam serca powiedzieć mu, że to
uczucie to w moim mniemaniu największe zło, które przywodzi na myśl najgorsze
skojarzenia.
- Mała, zabieram cię dzisiaj na
imprezę!- oznajmił Sole, zaraz po zamknięciu drzwi wejściowych. Sprzedał mi
całusa w policzek, a mnie zrobiło się gorąco- to pewnie od stania przy garach.
Godzinę temu wróciłam z pracy, a Sebastian właśnie skończył popołudniowy
trening. Jego kruczoczarne włosy pachniały kokosowym szamponem, a w domu roznosiła
się słodka woń perfum
- Jaką imprezę?- zaciekawiłam
się, mieszając gotujący się makaron- byliśmy we Włoszech, wypadało od czasu do
czasu ugotować coś lokalnego.
- Przyjeżdża kilkoro chłopaków z
Maceraty, chcą przenocować u Biry przed meczem.- wyjaśnia, a ja uśmiecham się
półgębkiem.
- Muszę się ładnie ubrać?- pytam
z powątpiewaniem, a on śmieje się tubalnie.
- Jak dla mnie to możesz iść tak
jak teraz jesteś- nosem muska moją szyję, a ja parskam, patrząc na swoją
umazaną sosem do spaghetti niebieską bokserkę i szare spodnie od dresu.
- Myślę, że to nie przejdzie-
odpowiadam z teatralnym westchnieniem.
- Będą przystojni faceci…-
próbuje mnie przekonać, a ja udaję, że się zastanawiam.
- Chyba mnie masz. Mam już dość
oglądania twojego paskudnego pyska…- wyżaliłam się, a on aż zachłysnął się
powietrzem.
- Jak śmiesz!- wykrzyknął,
dźgając palcami moje żebra. Wywijam się zręcznie i grożę mu łyżką.
- Nie zbliżaj się do mnie!-
krzyczę ze śmiechem, a on doskakuje do mnie niczym tygrys, polujący na swoją zdobycz.
Wyrywam się z dzikim piskiem, a on zaczyna gonić mnie po całym pokoju- znowu
zachowujemy się jak dzieci! W końcu chwyta mnie w pasie i zachłannie szuka
moich ust, lecz ja daję się tylko pocałować w nos.
- Makaron mi się rozgotuje-
mówię, uśmiecham się niczym mały chochlik i zostawiam go oniemiałego na środku
salonu.
- Nowy nabytek Maceraty powinien
się zjawić za kilka minut- mówi podekscytowany Ivan, a ja marszczę brwi.
Siedzimy na kanapie u Birarelliego, popijając wino i zapoznając się nawzajem.
Do Biry przyjechali Ivan Zajcew, Simone Parodi i Dragan Stanković. Kolejny
„tajemniczy gość” miał się zjawić lada chwila. Z nowymi znajomymi szybko
złapałam niezły kontakt, a moje serce skradł szczególnie Simone, który mimo
swojej nieśmiałości był bardzo miły i zabawny. Wszyscy w klubie już wiedzieli,
że jesteśmy razem z Sebastianem, więc nie widzieliśmy sensu ukrywać tego faktu
przed osobami spoza Trento.
- A któż to taki?- zagajam,
mieszając płyn w kieliszku. Zajcew uśmiecha się tajemniczo.
- To niespodzianka!- odpowiada
tylko i udaje, że zamyka buzię na klucz.
- Ale czemu pojawia się w środku
sezonu?- dociekałam, upijając łyk z kieliszka.
- Podobno miał jakieś problemy w
poprzednim klubie, a nam akurat zwolniło się stanowisko przyjmującego… I jakoś
tak wyszło- rozłożył bezradnie ręce, posyłając mi szeroki uśmiech.
Nagle rozdzwonił się telefon
Argentyńczyka i musiał przeprosić nas na chwilę. W tym samym momencie Emanuele
zaciągnął mnie (jako jedyną kobietę w tym radosnym gronie) do kuchni, żeby
posprawdzać, czy wszystko w porządku z kurczakiem, bo on „zupełnie nie ma do
tego głowy”. Gdy wyjmowałam naczynia z szafki, zadzwonił dzwonek do drzwi.
Włoch przeprosił mnie na moment i popędził otworzyć. W progu ktoś przywitał się
wesoło, a w salonie powstała niemała wrzawa. Męskie grono było już nieco
podpite (do wina dolali sobie widocznie coś mocniejszego- taki ichni zwyczaj),
więc dali gościowi wolną rękę i wrócili do swoich pijackich zabaw.
- Gabi! Gabi, chodź tu do nas!-
nalegał Zajcew, na co uśmiechnęłam się pod nosem.
- Już pędzę! Ktoś tu musi was
nakarmić!- odkrzyknęłam, rozkładając sztućce. Wtem w pomieszczeniu zgasło
światło, a ja zamarłam w pół ruchu.
- Nie strasz mnie- szepnęłam po
hiszpańsku, czując, że Sole znów chce zrobić mi dowcip. Ciemna postać podeszła bliżej
i zacisnęła ręce na blacie, przygważdżając mnie tym samym do kuchenki.
Mężczyzna posłał mi specyficzny uśmiech, a w jego oczach zalśniły złośliwe
ogniki. Coś było nie tak. To nie był mój Sebastian. Wciągnęłam gwałtownie
powietrze.
- Cześć żabciu, stęskniłaś się za
mną?
___________________________________________
Hejka! Mamy mały poślizg, bo miałam dodać rozdział w sobotę, ale kompletnie nie miałam do tego siły. Z tego opowiadania robi się coraz bardziej jakiś pseudoerotyczny Zmierzch, a ja zdecydowanie nie chcę, żeby tak było. Więc pomieszałam trochę i pragnęłam wprowadzić odrobinę grozy, ale nie wiem, czy wyszło. Chyba wiecie, kto pojawił się nagle we Włoszech, prawda? :)
Na razie nie mam na nic czasu, bo głupia jestem i zamiast uczyć się w piątek albo sobotę to wszystko zostawiam na dzisiaj. I przez to nie obejrzę finału BNP Paribas Masters. Kogo ja oszukuję, pewnie i tak go obejrzę... Głupia geografia!
I jeszcze trochę więcej prywaty: inaugurację tego "mojego" sezonu ligowego uważam za udaną! Warto było jechać półtorej godziny na halę, bo wygrałyśmy z gospodarzami 3:1 :) No i czekam oczywiście na gratulacje :D A jutro jeszcze sparing mi dochodzi, no taka szaleńczo zalatana jestem- nadrobię może w czwartek albo piątek. Obiecuję! Dzisiaj naprawdę nie mam czasu i nie wiem, czy zdążę wszystkich powiadomić, więc wybaczcie za brzydki spam :)
Jeszcze tylko dwa rozdziały i epilog! Szczerze mówiąc, już nie mogę doczekać się końca. Już mam w głowie inny projekt, bo bardzo wciągnęłam się w Mroźną Rosję i w tamtym kierunku teraz działam.
I w dalszym ciągu zapraszam na fejsa, gdzie informuję o nowych rozdziałach.
I taka mała prośba ode mnie- nie będę robiła tych ograniczeń komentarzy, ale miło by było, gdyby przez te ostatnie 4 rozdziały (łącznie z tym), które nam zostały, ujawnilibyście się wszyscy Ci, którym chociaż trochę ta historia się podobała. Możecie nawet i w ostatnim rozdziale, byle bym wiedziała, że jest sens dalej pisać.
Całusy i do następnego! :*
Jak to jest Facu to ją nie wiem... Mam nadzieję, że się mylę. Bo co?? On tak sobie przyjedzie do Włoch; zniszczy jej związek z Sole? Nie zgadzam się;O
OdpowiedzUsuńPozdrawiam;*
Boże nie mogę się doczekać następnego myślę że to jest facunto Mam nadzieje ze jeśli to on to nie zepsuje związku Gabi i Sole oni do siebie pasują
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie http://jestesdlamniestworzony.blogspot.com/
Pozdrawiam i Całuję :*
Mam złe przeczucia co do tego całego gościa... Oby to nie był Facundo, bo Gabi się pewnie przez niego znowu załamie, a ja tego nie chcę! Nie mogę patrzeć jak ona cierpi!
OdpowiedzUsuńSebastian musi być przy niej cały czas. Chronić, opiekować się, pocieszać i wysłuchać, gdy będzie chciała mu o czym powiedzieć.
Kto wie, może właśnie ten niespodziewany gość sprawi, że Sebastian nauczyć Gabrysię kochać? Oby tak, bo nie wytrzymam, jeśli nie będzie happy endu..
Trzymam kciuki!
Do napisania ! :***
Facundo?? To na pewno on pojawił się żeby namieszać Gabi i Sebastianowi w głowie. Tylko czemu tak się do niej zaś przystawia? No palant i tyle, chyba, że to zaś jakiś inny adorator!
OdpowiedzUsuńCzyżby Conte ? :O rozdział jak zwykle genialny! :) Sola i Gabi są tacy wręcz idealni dla siebie :D już się nie mogę doczekać następnego rozdziału! ;) Pozdrawiam ;*
OdpowiedzUsuńPS zapraszam serdecznie na 23 rozdział: http://po-prostu-kochaj-siatkowke.blogspot.com/
Jak wielbię Facundo, tak tutaj mam bardzo mieszane emocję co do niego, czasem budzi we mnie aż strach, ale no to wciąż Facu...
OdpowiedzUsuńA te ich wielojęzykowe kłótnie są bardzo pocieszne :D
Pozdrawiam i zapraszam do sibie, Liv. ;*
Kurcze, przy końcówce prawie umarłam. Stawiam, że to Facundo...
OdpowiedzUsuńZ jednej strony trochę mi faceta szkoda, ale czemu mu się przypomniało o Gabi akurat wtedy, kiedy ułożyło jej się z Sebastianem? Myślę, że on jeszcze zamiesza w tym opowiadaniu...
Cóż, nie mogę doczekać się kolejnych rozdziałów! Szkoda, że to opowiadanie zbliża się do końca... Ale też i chciałabym już czytać o ,,Mroźnej Rosji". ;)
Pozdrawiam. :)
To Conte, na pewno. Widać, że nic się nie zmienił, ciągle taki debil jak był w Bełchatowie. Kurcze, niech Sole wejdzie i go odpędzi od Gabi. Uwielbiam właśnie Sole i Gabi-są słodcy. A te ich kłótnie w różnych językach mnie rozbawiły :D pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńjak można skończyć w takim momencie ?? O_o
OdpowiedzUsuńUwielbiam <3
czekam na ciąg dalszy
pozdrawiam :)
Mimo mojej duzej sympatii do conte to w tym opowiadaniu mowie mu stanowcze nie !
OdpowiedzUsuńAh te ich klotnie <3
Po pierwsze to nawet nie wiesz jak się cieszę, że Sebastian znalazł Gabi tą pracę
OdpowiedzUsuńPo drugie, to o mało nie wyplułam herbaty jak przeczytałam, że ona się zaprzyjaźniła z Sokołowem, normalnie jesteś mistrzem :D
Po trzecie to uwielbiam Sole :D
Po czwarte, to sądziłam, że tym tajemniczym gościem będzie Kurek, a tu boom, Conte(?)
Normalnie mnie tym rozwaliłaś, mam nadzieje, że w porę wkrocz tam Seba, albo jakiś inny gracz, bo tak to nie może być
Co rozdział to lepszy :) Naprawdę kocham to jak piszesz <3 To opowiadanie jest takie niebanalne, ciągle coś się dzieje, ciągle zaskakuje. No Ty masz po prostu TALENT do pisania :) Sole jest ideałem tutaj, cóż więcej chcieć, te ich kłótnie są urocze :P A końcówki to się nie spodziewałam, podobnie jak czytelniczka powyżej myślałam, że to Kurek, a tu wyskakuje Conte! Mistrzostwo! Muszę Ci podziękować, bo po męczącym dniu w szkole, kiedy wracając autobusem do domu, czytałam ten rozdział, to uśmiech pojawił mi się na twarzy. Oby tak dalej :D
OdpowiedzUsuńZaległościami u mnie się nie przejmuj, bo doskonale Cię rozumiem ;) Czekam z niecierpliwością na kolejny :)
I oczywiście gratuluję wygranego meczu :D
Pozdrawiam :*
Genialne! Fantastyczne! Boskie!
OdpowiedzUsuńAle najpierw, żebym nie zapomniała: gratuluję wygranego meczu!:)
Wracając do tematu, czuję że Seba będzie miał powód do zazdrości. Chociaż myślę, że nie na długo. Chociaż kto wie, co ty tam wymyśliłaś? Twoich pomysłów czasami nie da się przewidzieć:)
W każdym razie moje serduszko w tym opowiadaniu skradł Sole i to on, mam nadzieję, zostanie z Gabi. A nie Conte, lub jakikolwiek inny osobnik, który znalazł się nagle w Maceracie.
kiedy następny? czekam!
OdpowiedzUsuńRozdział super. Dopiero co przeczytałam, bo tak jakoś sama nie wiem ale umknął mi ten rozdział. Czekam na następny. Pisz, bo masz dla kogo.
OdpowiedzUsuń